The Sunny Inn - część VII

Thaariel

The Sunny Inn - część VII

Widział piękne korony drzew, zamknięte na wieczność w dwóch kryształowych kulach. Jej oczy. Odbijały się jak negatyw w jego obolałej głowie. Jej twarz promieniała, jak gwiazda, zastygając w bezlitośnie pięknym uśmiechu.

Obudziło go pukanie do drzwi. Gdy tylko otworzył oczy i przypomniał sobie sen, czuł jakby ktoś nasypał mu piachu w serce i skopał po brzuchu. Co się ze mną dzieje?

Pukanie do drzwi.

Zwlókł się z łóżka, założył na siebie ubranie leżące na podłodze i podszedł do drzwi. Pootwierał wszystkie zamki i otworzył. Za drzwiami stał Jamie z rękoma wepchniętymi do kurtki.

- Hej, mogę wejść?

- Tak, skoro musisz – odpowiedział Matt zaspanym głosem.

Jamie przekroczył próg, a Matt pokierował go do pokoju gościnnego i ręką wskazał, by usiadł na fotelu. Sam usiadł naprzeciwko przy stole i czekał aż chłopak coś powie.

- Stary, co się z tobą działo? – zaczął Jamie. – Przez dwie doby zasuwałem sam w motelu -non stop. Co się stało? O kur… Twoje oczy… Chlałeś przez te dwa dni?

Matt nic nie mówiąc podszedł do szafki stojącej w rogu salonu i wyjął z niego plik banknotów.

- Masz, weź sobie nadgodziny – to mówiąc, rzucił Jamie’mu na kolana dwa tysiące dolarów. – Ja idę spać.

Skonsternowany chłopak, nie wiedząc co robić poszedł za Mattem.

- Ej, co jest grane? Co się z tobą dzieje?

- Nic – odpowiedział, wszedł do sypialni i usiadł na łóżku.

- Mów, przecież widzę, że coś jest na rzeczy…

Matt zawahał się na chwilę, po czym rzekł.

- Znasz mit o Tantalu? – zapytał cicho.

- Co?

- Tantal wiódł szczęśliwe życie w kranie bogów, ale przez swe nienasycenie dopuścił się zbrodni, za które został skazany na wieczne cierpienie. Został skazany na stanie w sadzawce wypełnioną zimną, przejrzystą wodą, a nad nim kwitły dorodne owoce. Ilekroć próbował sięgnąć owocu, nagle gałąź porywał wiatr, a gdy chciał zaspokoić pragnienie – woda znikała.

- I co? Stary, ten koleś nawet nie istniał.

- Istnieje… I masz go przed sobą – odrzekł Matt i położył się na łóżku szczelnie zakrywając kołdrą.

Czarny SUV zatrzymał się przed motelem. Stał w bezruchu z wyłączonym silnikiem i dopiero po chwili otworzyły się drzwi. Wysiedli z niego dwaj mężczyźni w skórzanych kurtkach. Jamie wyglądał przez okno, obserwując przyjezdnych. Wielu klientów motelu wyglądało podobnie do tych dwóch jegomościów, ale rzadko przyjeżdżali drogimi samochodami z przyciemnianymi szybami. „Będą problemy” - westchnął.

Drzwi frontowe „High Life” uchyliły się, wpuszczając czarne postacie do środka.

- Dzień dobry, czym mogę służyć? – Jamie rzucił oficjalne powitanie.

- Szukamy Matta Coreya – odpowiedział tubalnym głosem jeden z goryli.

- Szefa nie ma, nie mógł dziś przyjechać.

- Zadzwoń do niego i powiedz, że przysyła nas John Morlay.

Chłopak przyjrzał im się niepewnie i sięgnął po telefon. Wybrał numer i nacisnął zieloną słuchawkę. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci…

- Szef nie odbiera.

- Zadzwoń jeszcze raz.

Jamie uznał, że lepiej nie dyskutować i wykonał polecenie. Znów odczekał trzy sygnały. Tym razem Matt odebrał – dzięki bogu.

- Halo? – zapytał głosem jakby przez dwa dni leżał zakopany pod ziemią.

- Jacyś panowie do ciebie. Czekają w motelu. Mówią, że przysyła ich John…

- Morlay – podpowiedział jeden z mięśniaków.

- … John Morlay – dokończył Jamie.

- Powiedz im, by tam na mnie czekali. Będę za pół godziny – powiedział i rozłączył się natychmiast.

Matt dotarł to motelu w czterdzieści minut. Gdy wszedł, od razu zaprosił gości do swojego biura i zaoferował im kawy, której odmówili grzecznie, jak na swój sposób.

- W jakiej sprawie przysyła was John?

- Miał panu dać odpowiedź, a nie jest to rozmowa na telefon. Powiedział, że dobijemy interesu – mówił, siedząc z rękoma założonymi na brzuchu. Drugi z mężczyzn zdawał się być niemy.

- Na jakich warunkach? – Matt czuł, że jest mu niedobrze. Nienawidził świata. Chciał wymiotować, a do tego czuł się jakby jego serce krztusiło się krwią.

- Na początek piętnaście kilo. Jeśli zejdzie w mniej niż miesiąc, szef zamówi trzydzieści. Tylko kwestia ceny…

- Trzysta dolarów za gram. Sto pięćdziesiąt dla was, sto pięćdziesiąt dla mnie. Fifty, fifty.

- Przekażemy szefowi twoje warunki. Kazał zapytać kiedy pan będzie mógł dostarczyć ustaloną ilość HL.

- Spotkajmy się jutro przy Brooks Pavilion, od strony kortów tenisowych.

- Przekażemy.

Mężczyźni wstali i ukłonili się lekko. Matt odprowadził ich do drzwi wyjściowych i znów został sam.

2 △|▽

  • Normuś (+1)
  • Jers (+1)

Komentarze (6):


Kaszmireq

Cudne, epickie i inne tego typu epitety.

0 △|▽


    Moist von Lipvig

    Podzielam zdanie Kaszmirqa, ale...

    Widział piękne korony drzew, zamknięte na wieczność w dwóch kryształowych kulach. Jej oczy. Odbijały się jak negatyw w jego obolałej głowie. Jej twarz promieniała, jak gwiazda, zastygając w bezlitośnie pięknym uśmiechu.

    Obudziło go pukanie do drzwi. Gdy tylko otworzył oczy i przypomniał sobie sen, czuł jakby ktoś nasypał mu piachu w serce i skopał po brzuchu. Co się ze mną dzieje?

    Trzecia osoba, pierwsza osoba i znów trzecia? Nie wiem, wydaje mi się to dziwne, ale ja ogólnie przewrażliwiony jestem 😁

    0 △|▽


      Thaariel

      To po prostu taka luźna myśl, która pojawia się w tekście. Taki mam styl, ale dzięki za czujność 🙂

      0 △|▽


        Moist von Lipvig

        Ależ nie ma za co 😉

        Tu masz już miejsce na kolejny rozdział, pisz szybciej, nie mogę się doczekać 😁

        Czytając Twoje opowiadanie, uświadomiłem sobie, jak słabe w porównaniu z nim jest moje...

        P.S. Nie, nie ma go na forum - de facto to nie reklama.

        0 △|▽


          Thaariel

          Jak piszesz, to nie patrz na innych, tylko staraj się doskonalić swój styl. Ja też jak porównuje moje opowiadania do innych, to wydają mi się słabe i pewnie takie są. Jednak mimo wszystko piszę i uczę się na bieżąco 🙂

          1 △|▽

          • Moist von Lipvig (+1)

          Miłośnik Pióra

          Odświeżam.

          1 △|▽

          • Thaariel (+1)