Laura - część I
Judeau
Wszędzie wokół rozkwitał ciepły wrzesień. Wyszedłem właśnie ze sklepu dla plastyków z siatką pełną przyborów. Był oddalony o jakieś pięćdziesiąt mil od mojego miejsca zamieszkania, gdzieś na dalekich przedmieściach przypominających westernowe, acz współczesne, usiane barami i małymi sklepikami miasteczko pełne wsioków i miłych dziewczyn. Tylko z powodu ostatniej atrakcji tego zapadłego miejsca przyjeżdżałem właśnie tutaj, a nie gdzieś indziej. W sklepie na popołudniowej zmianie pracowała, jak mi się zdawało, Francuzka, która zawsze mnie ujmowała swoim wyglądem i zachowaniem, ale nigdy nie miałem odwagi, by ją zaprosić, za to ona raczej niespecjalnie zwracała na mnie uwagę. Zresztą, pewnie jakiś miejscowy już się z nią związał. A przynajmniej myślałem w ten sposób za każdym razem, kiedy obserwowałem ją spomiędzy półek, jak odbierała telefon i uroczo się przy tym uśmiechała. Z jednej strony rozpływałem się w środku, z drugiej ta rozpłynięta masa gotowała się z zazdrości i kłuła boleśnie w serce.
Trafiłem na ten sklep dość przypadkowo. Kilka miesięcy temu podczas jednej z podróży zatrzymałem się tutaj, w Monument, żeby kupić coś do jedzenia, bo przez swoją sklerozę zapomniałem o ważnym zaopatrzeniu dla mojego żołądka i - przy okazji - podniebienia. Nie wytrzymałbym kolejnych pięćdziesięciu mil przede mną o pustym brzuchu i przebijania się przez korki już w samym Denver, dlatego kiedy zobaczyłem sklep spożywczy, natychmiast się zatrzymałem. No, może nie natychmiast, bo oberwałbym w tyłek zderzakiem jadącego za mną Jeepa, ale dość szybko zaparkowałem niedaleko Buffalo Blues po drugiej stronie ulicy, gdzie można było kupić nieco sztuki czy pomniejszych prezentów, a następnie ruszyłem prędko do spożywczego. Po kilku minutach wyszedłem z kilkoma bułkami, serem w kostce - innego nie mieli - i ketchupem. Papierową torbę położyłem na masce samochodu, wyciągnąłem z niej jedną z bułek, ser oraz ketchup i zacząłem jeść. Kiedy skończyłem, pomyślałem, że warto byłoby zajrzeć do tego quasi-pamiątkowego sklepiku o, bądź co bądź, ciekawej nazwie. A przynajmniej chociaż mnie się spodobała, nie wiem jak z innymi przejezdnymi.
Wchodząc do środka, zadzwoniłem dzwonkiem i uśmiechnąłem się lekko na jego dźwięk. Jakże staroszkolnie.
- Dzień dobry - powiedziałem z uśmiechem do sklepikarki szukającej czegoś pod ladą.
Na moje powitanie wygramoliła się powoli spod kontuaru i odwzajemniła uśmiech w bardzo poczciwy sposób - była siwowłosą staruszką. Zmrużyła przy tym oczy, a ja zwróciłem uwagę na twarz usianą mnóstwem zmarszczek. Dodawało jej to babcinego uroku. Przez boki i pod kokiem, przez kark, przewiązany miała niebieski fartuszek z bladoróżowym kwiatem wyszytym na dużej kieszonce pośrodku, a pod nim nosiła białą koszulkę, za to na nogach założone miała wiejskie, niebieskie bryczesy. Butów nie zauważyłem, choć zapewne też były typowo babcine. Może jakieś futrzaste kapcie.
- A dzień dobry, dzień dobry! - Roześmiała się, ukazując ładne zęby. Dałbym głowę, że proteza. - Szuka pan czegoś na prezent? Dla dziewczyny, może przyjaciela, czyjeś urodziny? Proszę się rozejrzeć! - rozbrzmiała po niewielkim sklepiku. - Mam tu prawdziwie magiczne rzeczy zaklęte w prostej postaci. Prawdziwie magiczne! Zapraszam, niech się pan rozejrzy!
Zaskoczyła mnie swoją pozytywnością, a moje usta rozciągnęły się chyba od ucha do ucha, absorbując jej szczęście.
- Właściwie to wpadłem tutaj spontanicznie. Sklep wygląda bardzo… - Zawiesiłem się, zabrakło mi słowa.
- ...magicznie?
Zaśmiałem się.
- Dokładnie tak.
Klasnęła w dłonie uradowana, po czym gestem wskazała wnętrze sklepu.
- No więc jeszcze raz: zapraszam!
Odwróciłem się, kierując głowę ku głębi pomieszczenia. Wpadało tu nikłe światło, które przebijało się z trudem przez grube, zielone zasłony, a cały sklep obudowany był drewnem. Drewniana, skrzypiąca podłoga, drewniane, upstrzone łącznie dwoma oknami ściany i drewniany, położony wysoko sufit. W dodatku budynek zbudowano w kształcie sześcianu i miałem wrażenie, że jestem w środku magicznej kostki do gry. Pewnie to stwierdzenie spodobałoby się Pani Babci, jednak wstydziłem się zagaić, mimo że biło od niej serdecznością i otwartością.
Przede mną stało kilka sięgających mi ramion półek - może trzy lub cztery - wypełnionych po brzegi różnymi ciekawymi przedmiotami. Wpadłem na przykład na globus opisujący bliżej nieznaną mi planetę z jednym, jedynym napisem gdzieś pośrodku ogromnego krateru, ale wypadło mi z pamięci jego brzmienie. Był też cały regał zawieszonych na haczykach, starannie zrobionych łapaczów snów, gdzieś mignęła mi biała, bardzo szczegółowo haftowana chusteczka, której wzorom jednak się nie przyjrzałem, a na ścianach zauważyłem kilka malunków w sosnowych ramkach - chyba świeżych, bo w sklepie bardzo pachniało sosną - przedstawiających krajobrazy. Poza tym wszystkim widziałem trochę zdobionych staroci, koloradowych pamiątek, haftów, pomniejszych instrumentów takich jak harmonijki, mechanizmy grające zapakowane w minipianina i całe mnóstwo innego rodzaju rzeczy. Moje oko przyciągnęły jednak wyłożone na całej szerokości dwóch regałów naszyjniki. Leżały tak sobie w postaci kamieni szlachetnych zawieszonych na materiałowym - albo skórzanym? - lekko rozciągliwym sznurku, a do każdego z nich przyczepiona była karteczka z jego nazwą. Krwawnik, jaspis, czerwony karneol, mały, acz drogi opal, amazonit, awenturyn, onyks, bursztyn, sokole oko, bawole oko oraz tygrysie oko. I wiele, wiele innych, aczkolwiek to ostatnie najbardziej przykuło moją uwagę. Postanowiłem, że kupię naszyjnik z tygrysim okiem. Podszedłem z nim do lady.
- Och, kamień alergików! Jesteś na coś uczulony, kochany? - brzmiała jak stereotypowa babcia, ujmowało mnie to do szpiku kości. I mogłoby jeszcze głębiej, gdyby się dało.
- Nie, nie - zaprzeczyłem, kręcąc głową, w której po milisekundzie pojawił się obraz haftowanej chusteczki, choć nie wiedziałem dlaczego. - Po prostu mi się spodobało.
- Rozumiem, rozuumiem - odparła, kiwając głową, po czym kontynuowała. - Daje dużą siłę przebicia i pewność siebie, otwiera umysł na nowe doznania. A jak jeszcze masz problemy z trawieniem, to kamień jak znalazł!
- Chyba mój żołądek ma się w porządku, ale poza tym zainteresowała mnie pani pozostałymi rzeczami. Ile kosztuje?
- Siedem dolarów - odparła miło.
Wyciągnęła spod lady metalowe pudełko z całym mnóstwem różnokolorowych drobnych i kilkoma banknotami, za to ja wygrzebałem dziesiątkę. Wręczyłem jej i powiedziałem:
- Reszty nie trzeba.
Odpowiedziała mi uśmiechem i skinięciem głowy, po czym rozpromieniła się jeszcze bardziej i powiedziała:
- Miłego dnia, kochany! I bezpiecznej podróży, bo widać, żeś nie stąd.
Również pokiwałem głową, ale dwa razy, na potaknięcie.
- Dziękuję, do widzenia i również miłego dnia!
Wyszedłem zadowolony z babcinego interesu, zakładając naszyjnik i znów dzwoniąc oldschoolowym dzwoneczkiem. I wtedy zobaczyłem ją. Moją Francuzkę, w pracowniczej koszulce ze sztalugą wyszytą na plecach, wchodzącą właśnie do sklepu z akcesoriami plastycznymi na rogu ulicy. Od razu skojarzyłem, że tam pracuje. Nie mogłem oderwać od niej wzroku, wyglądała cholernie idealnie. Serce zabiło mi szybciej i chyba poczułem ze dwóch nowych lokatorów w postaci motylków w moim brzuchu. Ujęła mnie, ale nie podszedłem tam, bo nie miałem więcej pieniędzy i jednak byłem zmęczony jazdą oraz marzyłem już o powrocie do domu bardziej, niż mógłbym marzyć o czymkolwiek innym. Obiecałem sobie, że przyjadę następnym razem właśnie dla niej. Miałem bardzo dobry humor i chyba on sprawił, że się zauroczyłem. On i ta babcina aura. A i tak nie miałem nic ciekawego do roboty całymi dniami.
To było jednak kilka miesięcy temu. Jak się później okaże, tego wrześniowego dnia widziałem ją ostatni raz i więcej już nie przyjechałem do Monument.
Przystanąłem przy swoim starym, czarnym Cadillacu DeVille z siedemdziesiątego siódmego. Obejrzałem się w szybie z pewnej odległości, a wolną ręką poprawiłem rozwiane, ciemnozłote włosy sięgające trochę za ramiona. Chyba nie wyglądam aż tak źle, jak zazwyczaj myślę - mruknąłem do siebie mentalnie. Następnie spojrzałem na nieogolone policzki wraz z brodą, przetartą koszulę w czerwono-czarną kratę, której podwinąłem rękawy i na dziurę na wysokości kolana w jeansach. Do całego zestawu miałem jeszcze podniszczone trampki. Rany, wyglądałem jak typowy fan Nirvany. Parsknąłem w duchu, na zewnątrz ukazując jedynie lekki uśmiech. Ktoś obserwujący mnie mógłby pomyśleć, że jestem narcyzem, dlatego szybko przybrałem obojętną minę i bez rozglądania się wsiadłem do samochodu. Mogłem wreszcie wracać do domu i zacząć szykować się na namalowanie nowego obrazu. Może krajobraz, podobny do tych w Buffalo Blues - pomyślałem, odpalając silnik.
8 △|▽
- Kitiara (+1)
- Minstrella (+1): Jak ja lubię Ciebie czytać:)
- Seraffim (+1): ♥
- Navu (+1)
- Araksor (+1)
- Sathix (+1)
- Rithael (+1)
- Enju (+1)
Następny wpis
Komentarze (9):
Bardzo przyjemnie się czytało, czekam z niecierpliwością na następną część. :)
1 △|▽
- Judeau (+1)
Chyba pierwszy raz w życiu, po przeczytaniu czegoś w tym dziale czuję prawdziwy niedosyt. Fajne, z klasą. :)
1 △|▽
- Judeau (+1): ;w;
Kiedy wsunąłem już wszystko
Wstawka z języka potocznego psuje tutaj klimat i zmniejsza wartość estetyczną tekstu.
Fajny cliffhanger w przedostatnim akapicie, tekst zgrabnie napisany (czasem trochę nie podobał mi się styl, ale od strony gramatycznej było raczej poprawnie), tematyka także interesująca. Czekam na więcej, keep it up.
1 △|▽
- Judeau (+1): Faktycznie, dziękuję. Czasem mam z tym problemy.
Kiedy druga część? Czekam na dokładkę :D
1 △|▽
- Judeau (+1): Do końca tygodnia.
Powiem Ci, że dość fajnie się to czytało. Ogólnie akcja dzieje się troszeczkę wolno jak dla mnie, ale i tak jest dobrze. Nie dostrzegłem żadnych błędów gramatycznych ani językowych. Czekam na więcej.
1 △|▽
- Judeau (+1)
Nie obiecuję, że akcja przyspieszy, ale na pewno będzie bardziej interesująca. Przynajmniej taką mam nadzieję.
___
Dziesięć punktów dla osoby, która zauważyła powiązanie z Paradoksem. Mogę dorzucić coś ekstra.
@Navu: Nie liczy się - miałeś łatwiej, bo Ci podpowiedziałem.
1 △|▽
- Navu (+1): Znalazłem. Co dostanę za te punkty? :D
Wiesz co, twoja dbałość o szczegóły naprawdę się mi podoba. W każdej z twoich opowieści opisy są całkiem dopracowane. Do tego znajomość terenu, światu itd zawsze u Ciebie wychodzi na plus. Nie zdziwił bym się gdyby właśnie w tym Monument był sklep plastyczny jak i ten magiczny od naszyjników.:p
1 △|▽
- Judeau (+1): Plastyk nie wiem, ale Buffallo Blues istnieje. ;w;
Ogólnie staram się jak najbardziej urealnić przedstawiany świat i zawsze grzebię w różnych miejscach trochę głębiej. Na przykład na Buffalo Blues wpadłem, kiedy przeglądałem zdjęcia Monument w google maps czy tam w google street view.
A, no i znowu siedzę w szpitalu, ale podobno mam już wracać w piątek, więc przez weekend na pewno coś się pojawi.
1 △|▽
- Minstrella (+1): Zdrowiej
Przerywnik
1 △|▽
- Judeau (+1)