Bunt robotów - część II

Judeau

Bunt robotów - część II

Po kilku godzinach dotarliśmy do Tokio. Czy raczej ruin dawnego miasta. Na ulicach było pełno gruzu, zwłok i zniszczonych samochodów. Wśród zniszczeń dało się zauważyć szczątki robotów, a nawet same roboty przechadzające się po zrujnowanych ulicach. Słychać było krzyki ludzi i wystrzały. Po chwili wylądowaliśmy na lotnisku, które jeszcze nie było całkowicie zrujnowane.

-Cholera, nie jest dobrze - powiedział wybrany przez kapitana dowódca oddziału. - Musimy zawiadomić kapitana.

-Dowódco... Sprzęt nie działa, są tu jakieś zakłócenia - powiedział jeden z żołnierzy. - Próbowaliśmy się już wcześniej skontaktować, ale też się nie dało.

-Pieprzone roboty. Dobra, zostajemy tutaj. Kapitan wie, że jesteśmy w Tokio, gdy nie będzie się mógł skontaktować z nami, wtedy przyśle posiłki.

-O ile jakieś będą. Roboty mogły przecież się zbuntować także w innych częściach świata - powiedziałem.

-Może i masz rację... Ale trzeba być dobrej myśli.

-Nadal słychać krzyki ludzi - zauważył Butch. - Powinniśmy im pomóc.

-Chyba masz rację. Idziemy? - zapytałem.

-Tak, do naszych obowiązków należy też bronienie ludności cywilnej - powiedział dowódca.

-A daj już sobie spokój z tymi wyrytymi na pamięć formułkami, nie można normalnie powiedzieć, że idziemy? - powiedziałem.

Gdy doszliśmy już do miejsca, z którego dochodziły krzyki, zauważyliśmy coś okropnego. Ściany budynków były całe zakrwawione, ciała porozrywane, a flaki porozrzucane po okolicy. Te krzyki były jedynie nagrane i roboty je puszczały, by przyciągnąć naszą uwagę.

-Strzelać! - wrzasnął dowódca.

Bronie nie były dobrze rozwinięte, nadal łaziliśmy ze starymi. Technika poszła w stronę robotyki i ulepszenia gospodarki, nikt się nie przejmował zastosowaniem militarnym. Roboty także miały karabiny z początków XXI wieku.

-No, wygląda na to, że już je rozpieprzyliśmy. Jakieś straty? - zapytał wyraźnie uradowany dowódca.

-Dwóch rannych, niezbyt poważnie - odpowiedział jeden z żołnierzy.

Było nas w sumie czterdziestu dziewięciu, ale ten oddział nie należał do najlepszych. Wszyscy byli niedoświadczeni w walkach, szczególnie z robotami. One nie znały strachu, nawet bez ręki czy nogi nadal próbowały walczyć.

-Wracamy na lotnisko, do helikopterów. Wracamy i zdajemy raport z obecnej sytuacji - powiedział dowódca.

Wróciliśmy na lotnisko, ale znaleźliśmy jedynie dymiące się kupy złomu, a niedaleko roboty.

-Czyli jesteśmy bez szans na ucieczkę i zdani tylko na siebie. Pieprzona misja! - wrzasnął wkurzony Butch.

-Musimy znaleźć jakiś dobry punkt do obrony, będziemy musieli czekać na jakąś pomoc - powiedziałem.

-O ile takowa pomoc nadejdzie... - powiedział ponuro dowódca.

Wyruszyliśmy znów do miasta, szukając jakiegoś miejsca, gdzie można by się dobrze bronić.

-Cholera, jakiś duży oddział robotów! - wrzasnął żołnierz, gdy zauważył roboty przechadzające się po ulicach zrujnowanego miasta.

Coś dziwnego się dzieje... To ten sam oddział i to samo miejsce, które widziałem w moim śnie - pomyślałem.

Wystrzelali nas tak, że została nas garstka. Dowódca zginął, Butch dostał w nogę, a ja w ramię.

-Butch, musimy uciekać. Chodź, pomogę ci jakoś dojść do budynku. Reszta nas jeszcze osłania - powiedziałem.

-Nie, zostaw mnie i uciekaj z chłopakami. Ja będę tylko was spowalniał. Jeśli są jeszcze jacyś ranni, to zostanę z nimi i będziemy osłaniać waszą ucieczkę - powiedział cicho. - Nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów, biegnijcie!

Rozpoczęliśmy ucieczkę. Z Butchem zostało dwóch chłopaków, a my znaleźliśmy całkiem niezły budynek, w którym moglibyśmy przeczekać te kilka dni z nadzieją, że kiedyś przybędzie pomoc.. Nagle przypomniałem sobie, że to ten sam budynek ze snu. Tam właśnie mógł kryć się ten robot, skoro wcześniejsze rzeczy się spełniły.

-Macie granat? - zapytałem.

-Ja mam, bierz - podał mi go jeden z żołnierzy.

Wrzuciłem go do budynku i usłyszeliśmy wybuch. Weszliśmy do środka i zobaczyliśmy szczątki robota.

-Sprawdźcie inne pomieszczenia, uważajcie na siebie - poleciłem.

Sprawdziliśmy budynek, był czysty. Znaleźliśmy jedynie zwłoki jakiejś rodziny, było tam nawet dziecko. Niestety nie mogliśmy ich pochować, nie było jak. Smród był okropny, wynieśliśmy ciała na zewnątrz.

-Podsumujmy. Jest nas siedmiu, mamy mało amunicji i jesteśmy sami w ruinach miasta, bez żadnej pomocy. Nie możemy się nawet skontaktować z kapitanem. Co robić? - zapytał jękliwie wystraszony żołnierz.

-Musimy czekać. I mieć nadzieję - odpowiedziałem mu.

Trochę dłuższy, ale nie wiem czy lepszy od wstępu. To już sami musicie ocenić... ;x

0 △|▽


Komentarze (1):


Bonibelle

Co do pierwszego.

W opowiadaniach liczby piszemy słownie, duża ilość powtórzeń. I czy nie lepiej zaczynać dialogi od nowego akapitu? :-/

1 △|▽

  • Judeau (+1): Nigdy nie widziałem, by ktoś zaczynał dialogi od nowego akapitu. Nie ma chyba różnicy, prawda? A co do pierwszego to jeszcze postaram się popoprawiać.